Oprocentowanie obligacji miało spadać, a rośnie. Co to oznacza dla rynku akcji?
Miażdżące zwycięstwo Donalda Trumpa wywołało gwałtowny apetyt na ryzyko. Ta fala optymizmu doprowadziła do skokowego wzrostu cen akcji spółek o dużej kapitalizacji, które i tak już wcześniej odnotowały ogromne wzrosty swoich wycen w bieżącym roku. Inwestorzy wierzą zatem, że nadal mogą osiągać nowe maksima cenowe. W ciągu dziewięciu dni po wyborach, indeks S&P 500 wzrósł o ponad 4%, osiągając w miniony czwartek tj. 14 listopada, rekordowe zamknięcie na poziomie 5949 punktów. Nawet po znaczącym spadku w ostatnim dniu tygodnia, ten indeks nadal był wyżej o ponad 3% licząc od czasu, kiedy Trump odniósł swoje zwycięstwo w kampanii prezydenckiej. Od tego czasu prasa biznesowa aż huczy o wielkich oczekiwaniach Wall Street wobec zapowiadanego programu Trumpa. W szczególności zapowiedzi te dotyczą takich propozycji, jak obniżenie podatku dochodowego od osób prawnych czy wsparcie w działaniach przyspieszających produkcję energii pochodzącej z paliw kopalnych. Nawet Wall Street Journal 18 listopada na pierwszej stronie trąbił, że inwestorzy stawiają na nagły i nieoczekiwany wzrost na rynku akcji. Pewnie też dlatego odnotowano ponadprzeciętne napływy do funduszy akcyjnych i to w tempie rzadko spotykanym.
Ale media a przede wszystkim inwestorzy widzący przyszłość w byczych barwach zdają się nie dostrzegać ryzyka związanego z nagłym wzrostem rynkowych stóp procentowych. A jest to dość „wybuchowa” zmiana wpływająca w dłuższym terminie na zwroty z akcji. Rosnące rentowności wysyłają przecież dokładnie odwrotny sygnał do byczych nastrojów panujących po zwycięstwie Trumpa. Jak wielokrotnie ostrzegał Warren Buffett, obligacje konkurują z akcjami o pieniądze inwestorów, a gdy super bezpieczne instrumenty o stałym dochodzie zapewniają mierne zyski, akcje w niedalekiej przyszłości mogą być znacznie więcej warte. Ale jest też druga strona tego medalu. Obligacje właśnie z dnia na dzień stały się znacznie bardziej lukratywne, a to można odczytywać także w taki sposób że właśnie dlatego perspektywy dla akcji znacznie się pogorszyły. Na razie jednak inwestorzy zdają się jednak tego nie dostrzegać.
Wydaje się jednak, że nie można zamykać oczów na fakt, że 10-letnia obligacja amerykańska właśnie wykonała jeden z największych i najszybszych skoków rentowności w całej historii. A to może być złym omenem dla rynku akcji. 1 października, oprocentowanie 10-letnich obligacji skarbowych, benchmarku o stałym dochodzie, który ma największy wpływ na wyceny akcji, wynosiło 3,74%. Był to efekt systematycznego spadku stopy procentowej – z ponad 4,64% na koniec maja. Zresztą oczekiwania, że rentowności pozostaną na ścieżce spadkowej utrzymały dalsze wzrosty na rynku akcji. W efekcie ten łagodny trend spadku stóp procentowych został zakłócony nagłym wzrostem rynkowych rentowności. Do poniedziałku, 18 listopada rentowność 10-letnich obligacji wzrosła do 4,47%, co stanowi oszałamiający wzrost o 73 punkty bazowe i to w nieco ponad sześć tygodni. Duża część tego skoku miała miejsce po dniu wyborów. Wzrost ten składał się z dwóch części: wzrostu „premii inflacyjnej” i rosnącej „realnej rentowności”. Żaden z nich „nie jest dobry” dla akcji. Premia inflacyjna mierzy oczekiwania inwestorów dotyczące średniorocznego wzrostu wskaźnika CPI w ciągu następnej dekady. Składnik ten wzrósł od początku października z 2,19% do 2,33%. Tym samym inwestorzy powinni niepokoić się już teraz tym, że restrykcyjna polityka Fed może zająć jeszcze dużo czasu, zanim sprowadzi inflację do celu na poziomie 2%. W każdym razie wzrost premii inflacyjnej sygnalizuje, że bank centralny może być zmuszony do utrzymania krótkoterminowych stóp procentowych na wysokim poziomie przez dłuższy okres. A wszelkie oznaki, że Fed pozostanie bardziej restrykcyjny na dłużej, są przekleństwem dla akcji.